Gwinea – pierwszy raz w tropiku / Guinea – the first time in tropical zone
Po nocy spędzonej wśród płonących traw, w górskim pasie ziemi niczyjej – wieczorem wyjechaliśmy z Senegalu, rano docieramy do wioski, której wjazdu broni łańcuch z niebieskimi plastykowymi strzępami, rozwieszony w poprzek drogi – to granica Gwinei. Wyznaczony szlak do najbliższego miasta jest na tyle mało czytelny w terenie, że, za radą celnika z glinianego posterunku, bierzemy przewodnika – młodego chłopaka, jak się okazuje małomównego, mrukowatego i niezbyt sympatycznego typa. Gwinea jest piękna, zielona, krajobrazy są urozmaicone, mnóstwo tu wody i wilgoci, stąd źródła biorą największe rzeki regionu Niger, Gambia i Senegal, ale biedna, bez prądu (wytwarzany bardzo ekologicznie w dających się policzyć na jednej ręce elektrowniach wodnych, jak ta obsługiwana przez Chińczyków, z zamontowanymi dwiema turbinami po 500 kW każda), a dawniej rosnące lasy tropikalne, ustępują miejsca zielonym zaroślom i nieprzebytym chaszczom. Ludzie między osadami przemieszczają się na motorowerach, wożąc kanistry z benzyną do wszechobecnych agregatów prądotwórczych. W maleńkiej wiosce Pellal, na południe od miasta Mali, w której przyjęto nas na nocleg, jest jeden taki agregat, jest również szkoła. Nie ma nauczyciela, jest młodzieniec aspirujący do tej roli, który uczy dzieci wszystkiego, głównie francuskiego. To właśnie on jest dumnym właścicielem agregatu – w ciągu dnia zarabia na współmieszkańcach, ładując ich telefony komórkowe, a wieczorami dowartościowuje swoje prawie nauczycielskie ego, puszczając dzieciakom filmy animowane na video. Szkoły są w każdej wiosce, przez które przejeżdżamy, niezależnie czy liczą osiem czy trzydzieści chat. Dzieci uczą się języka, jedynego, który pozwala na dogadanie się wszystkim grupom zamieszkującym ten kraj. Język francuski, bo oni mowa, to chyba jedna z niewielu pozytywnych spuścizn czasów kolonialnych.
After we passed the night in the middle of burning grass, in the mountains, in no man’s land – in the evening we left Senegal, next day morning we reached the first Guinea village, chain span across the road with attached blue pieces of plastic bag, this is the sign of national frontier. The trail we took to nearest town is so difficult to be found, that we decided to take a guide. Custom officer advised us a young guy, taciturn, and not very sympathetic one. Guinea is a beautiful country, so green, picturesque, reach in water and humid, the sources of the biggest West African rivers start here: Niger, Gambie and Senegal. But in the same time is a pour country, even without electrical power (all electricity is produced in very ecological way, but in e few hydro power stations, like one we saw, managed be Chinese, which was equipped in two generators of 500 kW capacity each). Before the whole country was covered by tropical forest, which now is replaced by jungle and bushes. Between villages people are mowing on mopeds, carrying jerricans with petrol to fuel small power units. In the small village Pellal, south of Mali town, where we were allowed to stay in for night, there is only one power unit and also school building. There isn’t any teacher, there live a young man who would be a teacher. He teaches everything, but mainly French language. That is him, who is the proud owner of the power unit – in the daytime he earn money on charging mobiles to his co-inhabitants and in the evenings he makes fun to kids, powering video and letting them watch the cartoons. The schools are in every village, which we cross. Children learn mainly the French language, in that way they could communicate with all ethnic groups living in this country – that perhaps the best heritage of colonial times.
[nggallery id=30]